Tekst ni-to-ni-owy

Tekst ni-to-ni-owy

Oby czysty przypadek na zawsze zastąpił chłodne kalkulacje, a głupia pomyłka wyparła nudną doskonałość!

Przesadzam? Być może, ale chyba nie za bardzo. Osądźcie zresztą sami.

Niedawno skrobnąłem kilka zdań na forum internetowym, gdzie trafiłem przypadkowo, a nawet przez pomyłkę. W roztargnieniu kliknąłem niewłaściwy link – i co się okazało? Że jestem wśród blogerów, którzy wałkują temat pt. Jak bardzo anonimowy jest wasz blog? Zrobiło mi się głupio, jak komuś, kto pomylił adres i kręci się bezradnie dookoła swojej osi, nie bardzo wiedząc, co dalej. I zamiast się chyłkiem wycofać (żeby chronić anonimowość, której dotyczyła dyskusja), napisałem coś w tym sensie – cytuję z pamięci:   

Mój blog wcale nie jest anonimowy, bo zawiera dużo różnych informacji na mój temat, tzn. imię i nazwisko, aktualny adres zamieszkania, numer telefonu komórkowego, adres poczty elektronicznej; a poza tym: wykształcenie, zawód, przebieg kariery zawodowej, zainteresowania, zdjęcia itd.

Pytanie: Nie za bardzo roznegliżowałem się w miejscu bądź co bądź publicznym?

Nie wiem, ale przychodzi mi na myśl pewna scena z filmu – tytułu i reżysera, niestety, nie pamiętam. W odpowiedzi na pytanie w rodzaju „kim jesteś?”, bohaterka z kamienną twarzą i bez słowa wysypuje na stół zawartość swojej torebki: dowód osobisty, prawo jazdy, zdjęcie, szminkę, tusz do rzęs, lusterko itp. Być może coś przeoczyłem, ale mniejsza z tym. Chodzi mi o to, że czasem prywatność ukrywa się za tożsamością jak za parawanem.

Dlatego sensowniej byłoby zapytać wprost: „Czy piszecie na blogu o swoim życiu?” Jak wiadomo, niektórzy autorzy twierdzą, że chętnie „dzielą się” swoim życiem z czytelnikiem. To wspaniale! – powiecie – bo czy nie o to właśnie chodzi w każdym dobrym (bo szczerym) blogu czy dzienniku? Więcej: ci autorzy są gotowi przysiąc na klęczkach, że będą mówić prawdę, całą prawdę i tylko prawdę.

Ani przez chwilę nie wątpię w ich dobre intencje; ich otwartość i szczerość; ich autentyczną potrzebę podzielenia się z czytelnikiem chlebem i solą życia. A jednak – obawiam się, że mówiąc o swoim życiu, mają oni na myśli tylko tę jego część, którą – jak by powiedział Ambrose Bierce – „mogą opowiedzieć sobie nie rumieniąc się”.

Dlatego, zgadzając się w pełni z trafną oceną Bierce’a, nie piszę na blogu o swoim życiu i w ogóle nie pałam entuzjazmem do tego popularnego, ale jakże pokręconego gatunku prywatno-publicznego, jakim jest dziennik. Poza tym w życiu – prywatnym, publicznym, wszystko jedno jakim – pociągają mnie akurat te rzeczy, które zbywa się najczęściej taktownym milczeniem, i to nie tylko w dzienniku. Wolę fikcję – starą, poczciwą fikcję, która daje wszystko, czego dusza zapragnie: pełną swobodę, nieograniczoną przestrzeń, nieskażoną czystość powietrza, niezmącony błękit nieba i nieskończone możliwości wyrażenia siebie.

Tak, mniej więcej, napisałem i z ulgą przeniosłem się ze sfery publicznej do prywatnej. A potem, między 17:44 a 18:37, zjadłem smaczny befsztyk z buraczkami.

 

© by Krzysztof Mąkosa

 

Leave a reply

Your email address will not be published.