Chciwość, reż. J.C. Chandor

Gdy ucichnie muzyka…

Pierwsze sceny Chciwości w reżyserii J. C. Chandora, choć mogą przyprawić o dreszcze, są tylko wstępem do koszmaru.

Wyobraźmy sobie tętniące pracą biuro na Wall Street. Kamera śledzi dwie kobiety o zaciętych twarzach, gdy idą korytarzem. Kobiety mają do wykonania szczególne zadanie. Wielu pracowników potężnej instytucji finansowej – osiemdziesiąt procent działu handlowego – straci wkrótce pracę. Góra zarządziła czystkę na dole łańcucha pokarmowego i nieco wyżej.

Seth i Peter, młodzi analitycy z Działu Zarządzania Ryzykiem, widzą pluton egzekucyjny i wpadają w panikę. Gdyby mogli, schowaliby się w jakąś dziurę. Jeden z ich szefów mówi: Uspokójcie się i wracajcie do pracy. Wydaje się, że to rozsądna rada. Ich sytuacja, w najlepszym wypadku niepewna, zależy od tysiąca rzeczy, na które oni nie mają wpływu. Po co panikować? Jak się okazuje, Seth i Peter zostają oszczędzeni, przynajmniej na razie.

Przenieśmy się do przeszklonego pomieszczenia. Przy stole siedzą: wspomniane dwie kobiety z Działu Zasobów Ludzkich – nazwijmy je „panią Przyjazną” i „panią Nieprzyjazną” – oraz mężczyzna lat około pięćdziesięciu.

Pani Przyjazna (Ashley Williams) jest uprzejmą osobą o słodkim uśmiechu i łagodnym, kojącym głosie. Ma ona pomóc mężczyźnie, jak to ładnie ujęła, przejść do nowego etapu życia. Na koniec daje mu wizytówkę, potem prospekt z żaglówką na okładce i napisem PATRZĄC W PRZYSZŁOŚĆ poniżej.  

Pani Nieprzyjazna (Susan Blackwell), wprost przeciwnie, jest do bólu rzeczowa. Ma ona dla mężczyzny same złe wiadomości. Wpatruje się w niego uporczywie, niczym Drakula w filmie Nosferatu wampir w Jonathana Harkera, mówiąc skrzypiącym i jednostajnym, jak u robota, głosem. Pani Nieprzyjazna ma nakłonić mężczyznę do przyjęcia warunków firmy i pozbyć się go raz na zawsze.

Mężczyzna, Eric Dale, prowadzi(ł) Dział Zarządzania Ryzykiem – czuły punkt spółki handlującej hipotecznymi listami zastawnymi, zabezpieczonymi papierami dłużnymi, swapami ryzyka kredytowego, kredytami wysokiego ryzyka i tego rodzaju „produktami” finansowymi. Eric wspomina o czymś, nad czym ostatnio pracował, ale pani Nieprzyjazna przerywa mu w pół zdania, mówiąc: Firma ma opracowany plan na okres przejściowy i jest przygotowana do dalszych działań. Smutny dzień dla kogoś, kto służył spółce, jak umiał najlepiej, ponad dziewiętnaście lat.

Eric zabiera swoje rzeczy i w asyście pracownika ochrony idzie do wind. Przed zjechaniem na dół wyjmuje z kieszeni pendrive i wyciągając ramię na całą długość, podaje go Peterowi tak, jakby to była tykająca bomba. I w momencie, gdy zamykają się drzwi do windy, mówi: Bądź ostrożny.

Koniec aktu I.   

Oczywiście, nie zamierzam tu opisywać wszystkich scen i aktów (Chciwość, jak inny godny polecenia dramat biurowy Glengarry Glenn Ross, jest sztuką teatralną w filmowym przebraniu). Skupię się raczej na postaciach, dramatis personae, bo jak w życiu, tak i w filmie nie ma nic ciekawszego ani ważniejszego, niż ludzie i ich zmagania z rzeczywistością.

Zacznijmy od najniższych szczebli drabiny korporacyjnej.

Seth Bregman (Penn Badgley), świeżo upieczony absolwent college’u, jest egoistą z obsesją na punkcie pieniędzy. Jego znak rozpoznawczy to pytania w rodzaju: Jak myślisz, ile zarabia rocznie X? X może oznaczać szefa Setha, szefa jego szefa, szefa wszystkich szefów, striptizerkę z pobliskiego lokalu, kogokolwiek. Seth, jak wielu w jego sytuacji, okłamuje samego siebie. Mówi, że stara się nie przejmować pracą, jednak na wiadomość, że w kolejnej czystce ma być zwolniony, płacze rzewnymi łzami i żali się szefowi całego kramu, robotowi w ludzkiej skórze: Zamierzacie mnie zwolnić. (…) A ja zawsze chciałem robić tylko to. Kiedy traci pracę Eric Dale, Seth i Peter spotykają się z nim, żeby się pożegnać, jednak Seth – inaczej niż Peter – odchodzi w momencie, gdy się dowiaduje, że on sam pozostanie w firmie. Seth nie wie, albo nie chce wiedzieć, co jest właściwe, bo w college’u nauczył się, że wszystko jest względne. Właściwe? To znaczy…. Właściwe to… Właściwe to … – bełkocze w pewnym momencie jak zombie. A jednak Seth jest dotkliwie świadomy absurdalności swojego położenia. W zeszłym roku zarobiłem prawie ćwierć miliona dolarów – mówi do Petera. Za co? Za przestawianie cyferek na ekranie komputera. Banda ćpunów nieco lepszego sortu bierze te dane, udają, że je rozumieją i obstawiają odwrotnie niż jakiś przygłup na drugim końcu świata, który, no wiesz, gdyby tego nie robił, toby stawiał wszystko na siódemkę u jakiegoś bukmachera. Seth w końcu zostaje zwolniony, co zresztą może mu wyjść na dobre, kto wie?

Peter Sullivan (Zachary Quinto) to jedyny analityk, który rozumie modele matematyczne Erica Dale’a, i potrafi wyjaśnić problem spółki zarządowi. Peter, były projektant rakiet, jest wrażliwym młodym człowiekiem, ludzkim i nad wiek dojrzałym. Zapytany, dlaczego wybrał pracę w firmie, mówi: No cóż, tak naprawdę, to chodzi tylko o liczby. Tyle że tutaj dodaje się co innego i, szczerze mówiąc, zarobki są znacznie atrakcyjniejsze. Peter pracuje w spółce dopiero dwa i pół roku, i to widać. Wszystko wokół na przemian zadziwia go i szokuje. To się jednak zmieni: Peter wyjdzie cało z rzezi po wyprzedaży aktywów, a nawet dostanie awans. Prezes spółki, John Tuld, będzie potrzebował jak najwięcej tęgich głów, bo – cytuję – (…) z tego bałaganu będzie wielka kasa. John Tuld wie oczywiście, że firma może się okazać „zbyt duża, by upaść” i przetrwa dzięki pieniądzom podatników. (Dla tych, którzy się jeszcze nie domyślili: film powstał z inspiracji wydarzeniami, które doprowadziły do upadłości banku Lehman Brothers i, mówiąc szerzej, do kryzysu finansowego z 2008 roku).  

Eric Dale (Stanley Tucci), dawniej inżynier, obecnie analityk, wygląda na porządnego faceta. Eric jest głównym bohaterem komedii absurdu, którą można by zatytułować Gdzie jest Eric Dale? albo Chcę widzieć Erica Dale’a! Po zwolnieniu Erica, jego telefon służbowy zostaje zablokowany „ze względów bezpieczeństwa.” Kiedy staje się jasne, że firma utknęła na polu minowym, jej szefowie nie mogą się do niego dodzwonić, bo – uwaga: niespodzianka! – telefon Erica nie odpowiada, tak jak i jego prywatna komórka. Jedyne, co mogą zrobić, to przeklinać w myślach jełopa, który go zablokował. Peter wyjaśnia zarządowi, dlaczego spółka jest na skraju upadku, jednak Prezes chce ściągnąć Erica z powrotem do biura. Dlaczego? Dlatego że Eric za dużo wie. Może ujawnić coś publicznie. Zeznawać w sądzie albo przed innym organem. Napisać krępująco szczery artykuł w New York Timesie, czy gdziekolwiek, o swojej cudownej przygodzie w firmie. Kto wie, może nawet wydać książkę? (A co, jeśli książka trafi na listę bestsellerów Ophry Winfrey? Strach pomyśleć). Krótko mówiąc, zaczyna się paranoja. Spółka składa Ericowi ofertę nie do odrzucenia: Dostaniesz 176 tys. 471 dolarów za godzinę i będziesz siedział cicho w biurze do końca wyprzedaży, a jak nie, to przez następne dwa lata będziesz się z nami użerał o wszystko, od swoich opcji po ubezpieczenie zdrowotne. Eric to człowiek honorowy, ale nie pozbawiony rozsądku: jest żonaty, ma troje dzieci i dom z niespłaconym kredytem. Po powrocie do biura natyka się na swoją byłą szefową, Sarę Robertson, która właśnie otrzymała wypowiedzenie. Wchodzi Eric. Wychodzi Sarah.        

Will Emerson (Paul Bettany), szef Działu Handlowego, jest ekspertem od sprzedaży „produktów”, których nikt przy zdrowych zmysłach kupować nie powinien. Biedny Will nie ma kontroli nad swoim życiem, którym zawładnął bez reszty pieniądz, władca bezwzględny i szalony. Dziwna sprawa, ale Will trwoni majątek tak szybko, jak to możliwe. Najwidoczniej chce się od czegoś wyzwolić, uciec. Czyżby chodziło o uczucie, jakiego doświadczają ludzie stojący na krawędzi, które nie polega na strachu, że spadną, ale że mogą skoczyć? (Will Emerson) Tak czy inaczej, faktem jest, że Will szybko wydał dwa i pół miliona dolarów, niemal całe swoje roczne wynagrodzenie. Jego historia jest właściwie całkiem prosta: Urząd skarbowy od razu zgarnia połowę, więc zostaje milion dwieście pięćdziesiąt tysięcy. Kredyt hipoteczny – to kolejne trzysta tysięcy. Sto pięćdziesiąt daję rodzicom, wiadomo, żeby mieli na życie. [Will nie jest egoistą, na jakiego wygląda]. (…) Sto pięćdziesiąt wydałem na brykę. Jakieś siedemdziesiąt pięć na knajpy. Chyba pięćdziesiąt na ciuchy. Czterysta odłożyłem na czarną godzinę. (…) Siedemdziesiąt sześć tysięcy pięćset dwadzieścia poszło na dziwki, wódę i tancerki. Głównie na dziwki [śmieje się]. No i wreszcie – istna komedia! Na początku byłem w lekkim szoku, ale potem się zorientowałem, że większość mogę odpisać od podatku jako koszty reprezentacji. Taka jest prawda [zanosi się śmiechem]. Will do mądrych nie należy, ale jest na tyle inteligentny, by wiedzieć, że jego życie to – pustka, brak sensu i celu, śmierć za życia. Dlatego właśnie przechodzi depresję, ma myśli samobójcze, możliwe, że funkcjonuje na granicy obłędu. Jego rozpasany hedonizm w gruncie rzeczy tylko pogarsza sprawę. Im częściej zażywa chwilowych przyjemności, tym bardziej jest sfrustrowany. Im więcej chce mieć, tym mniej ma, więc chce więcej i więcej, a więc ma coraz mniej – diabelska pułapka.  

Co wcale nie znaczy, że Will jest czarnym charakterem. W pewnym momencie John Tuld zaczyna się obawiać, że szef Willa, Sam Rogers, nie będzie chciał sprzedać aktywów spółki, zanim rynek się dowie, że są one nic niewarte. John każe Jaredowi Cohenowi przekonać Willa, żeby ten zachował się właściwie, a ściślej – zastąpił Sama, jeśli zajdzie potrzeba. Jared mówi do Willa: (…) w trudnych sytuacjach takich jak ta, kwestię, co jest właściwe, często interpretuje się na wiele sposobów. [Jaredowi, jak widać, nie jest obca modna teoria relatywizmu]. Ale Will jest wobec swojego szefa lojalny. Żeby nie było niejasności – mówi [Sam] i ja zawsze tak samo interpretowaliśmy, co jest właściwe, bez względu na sytuację. Will jest szczery, gdy wielu na jego miejscu kłamie albo struga wariata; szanuje tych, którzy na szacunek zasługują (jak Eric); lekceważy tych, których lekceważyć trzeba (np. Jareda); i otwarcie krytykuje machlojki firmy. Will Emerson jest najbardziej enigmatyczną postacią w filmie, tak skomplikowaną, jak może być tylko człowiek.

Głównym bohaterem Chciwości jest szef Willa, Sam Rogers (Kevin Spacey). Sam, rzecz nie do uwierzenia, pracuje w firmie trzydzieści cztery lata. Jest on nie tylko bardzo doświadczony, ale też, w odróżnieniu od reszty szefostwa, kompetentny i odpowiedzialny. Sam ma powyżej uszu pracy i związanej z nią syfiozy (spójrzcie na jego minę, gdy mówi: Pracuję tu trzydzieści cztery lata), a jednak nie rezygnuje. Jego staroświeckie zasady kłócą się, niestety, z ponowoczesną koncepcją wolności, według której „wszystko wolno”. W rezultacie Sam jest rozdarty między dwiema sprzecznymi wartościami: lojalnością wobec firmy a świadomością tego, co jest właściwe. Powstały konflikt rozstrzyga ostatecznie sędzia najwyższy – pieniądz. Sam, gdy się kończy wyprzedaż, informuje Johna Tulda, że chce odejść z firmy. Wkrótce jednak zmienia zamiar. Dlaczego? Ciężko uwierzyć – mówi z autoironicznym uśmiechem – ale po tylu latach wciąż potrzebuję pieniędzy. W ostatniej scenie Sam kopie dół, żeby pochować jedynego przyjaciela, psa Ellę, wraz ze wszystkim, co stracił, obok domu, w którym kiedyś mieszkał, a który należy teraz do jego byłej żony (Mary McDonell).

Sarah Robertson (Demi Moore) i Jared Cohen (Simon Baker), szefowa Działu Zarządzania Ryzykiem i, przypuszczalnie, Dyrektor Zarządzający, są do siebie bardzo podobni. Obydwoje są pozbawieni skrupułów, lekkomyślni i równie niekompetentni. Obydwoje w znacznym stopniu odpowiadają za kryzys, bo ignorowali – albo bagatelizowali – ostrzeżenia swoich współpracowników. Sarah, co więcej, wyrzuciła na bruk najlepszego specjalistę od zarządzania ryzykiem, Erica Dale’a, w krytycznym dla firmy momencie. Nic więc dziwnego, że gdy zarząd zaczyna szukać winowajcy, czy raczej kozła ofiarnego, Sarah i Jared skaczą sobie do oczu. Obydwoje zdają sobie sprawę, że jedno z nich odejdzie, bo Prezes musi, jak się pięknie wyraził, poświęcić czyjąś głowę dla działu handlowego i zarządu. W firmie rządzą mężczyźni i bawiący się w mężczyzn chłopcy, więc karę poniesie, rzecz jasna, Sarah.

By rozwiązać kryzys, wszechwładny Prezes John Tuld (Jeremy Irons) przybywa (helikopterem) prosto z nieba, co tylko potwierdza, że jest bogiem. J.C. Chandor parodiuje tu prymitywny chwyt, znany w dramacie antycznym jako deus ex machina (łac. bóg z maszyny), który polegał na tym, że niemożliwy do rozwiązania problem rozstrzygało bóstwo lądujące nagle na scenie w maszynie.

I oto jesteśmy – my, plebs – w obecności istoty nadprzyrodzonej, władcy wszechświata, neofeudała, wzoru do naśladowania w branży, modelowego oligarchy (John zarobił w ciągu roku 86 milionów z tytułu wynagrodzenia i premii, a jego majątek przed krachem wynosił miliard dolarów). John Tuld jest czarujący i dowcipny, albo tak się przynajmniej wydaje. Jest on też ujmująco szczery. Proszę do mnie mówić jak do małego dziecka albo golden retrievera – proponuje jowialnym tonem. Zapewniam, że nie jestem tutaj dzięki zaletom mojego umysłu. Ale gdy Sam Rogers sprzeciwia się planowanej sprzedaży aktywów, John zrzuca maskę życzliwości i pokazuje, kim jest naprawdę – jeszcze jednym socjopatą w markowym garniturze.

Sam: John, jeśli to zrobisz, zabijesz rynek na lata. To będzie koniec. [John kiwa głową i robi minę, jakby zamierzał powiedzieć: Mam to gdzieś.]. W dodatku sprzedajesz coś, o czym wiesz, że nie ma żadnej wartości. John [mówi z naciskiem, potrząsając palcem]: Sprzedajemy chętnym nabywcom po aktualnej uczciwej cenie rynkowej [podnosi głos], żeby przetrwać [skręca coś w palcach]. Sam: Ci ludzie już nic od ciebie nigdy nie kupią. John [rozkłada ręce w geście bezradności]: Rozumiem. Sam: Czyżby? John [krzyczy, postukując palcem w blat stołu]: A ty?! To jest ten moment! Mówię ci, to jest ten moment!   

Co dokładnie chce sprzedać John po aktualnej uczciwej cenie rynkowej, choć wie, że to „coś” nie ma żadnej wartości? Jest to, według jego własnych słów, największy wór wonnych ekskrementów w historii kapitalizmu. A dlaczego chce go sprzedać? Ponieważ – zacytujmy jego własną dewizę – są trzy sposoby na zarabianie w branży: Bądź pierwszy, bądź mądrzejszy albo oszukuj. Ja nie oszukuję – szybko dodaje – a potem mówi: O wiele łatwiej jest po prostu być pierwszym.

Jak to, nie oszukuje? Czyżby żartował?

Wcale nie.

Z własnego punktu widzenia, John ma rację. Relatywnie rzecz biorąc, nie oszukuje.

Wyjaśnijmy.

Przeznaczone do sprzedaży ekskrementy są może wonne, toksyczne i funta kłaków niewarte, ale za to mają tak zwaną uczciwą wartość rynkową i wysoki rating przyznawany przez renomowane agencje, które przedstawiają swoje „opinie”, a nie prawidłowe oceny oparte na obiektywnych faktach. Nie ma żadnego powodu, dlaczego by nie miały być sprzedane inwestorom, zwłaszcza że spółka istnieje wyłącznie dla zysku, a jeśli coś pójdzie nie tak, powinna ograniczyć straty. To wszystko. Związane z tym względy etyczne i społeczne to przecież sprawy drugorzędne, szczerze mówiąc nieistotne, a nawet nieco śmieszne – czyż nie?

Poza tym, jak wiadomo, wszystko jest względne.

Według postmodernistycznego filozofa Siriusa Hoecksa, nie ma prawdy obiektywnej ani uniwersalnej, gdyż nawet sprzeczne ze sobą poglądy są w pewnym sensie zgodne z prawdą. Są tylko perspektywy i interpretacje wynikające z osobistych interesów lub, jak by powiedział Nietzsche, woli mocy. Wszystko jest kwestią opinii, i nie ma faktu obiektywnego, który by sprawiał, że jeden pogląd jest słuszny, a inne – nie. W istocie nie ma zasad określających słuszność lub niesłuszność, które są pojęciami reakcyjnymi, autorytarnymi, narzuconymi nam w niecnych celach, jak supremacja i tyrania, przez nieżyjących białych samców rodem z Europy. Zresztą, kto miałby określić, co jest słuszne, a co nie? Dlatego prawdziwie postępowa osoba jest tolerancyjna i – przede wszystkim – nie osądza innych. Tylko taka jednostka może osiągać sukcesy w społeczeństwie różnorodnym, inkluzywnym i egalitarnym, otwartym na wiele alternatywnych punktów widzenia.

Tyle prof. Hoecks i jego teoria relatywizmu. Ale wracajmy do filmu.  

Chciwość jest, powtórzmy, sztuką teatralną w filmowym kamuflażu i, jak każda sztuka, polega w znacznej mierze na grze aktorów i dialogach. Na szczęście J.C. Chandor ma dobry słuch do darwinistycznej korpomowy (Trzeba im rzucić kość, i to sporą (…). Juniorzy zawsze idą na odstrzał pierwsi (…). Łapcie każdą okazję. Dealerów, brokerów, klientów, choćby własną matkę itd.). Aktorzy, trzeba to podkreślić, grają pierwszorzędnie, a w niektórych przypadkach wręcz zjawiskowo. Na przykład panie z Działu Zasobów Nieludzkich sprawiają, że włos się jeży na głowie, i to nawet łysej. Paul Bettany jest wyśmienity jako linoskoczek balansujący między rozumem a obłędem. Kreacja Kevina Spaceya, który odtwarza postać Sama Rogersa, wyzbytego złudzeń „człowieka sukcesu”, jest utkana z niuansów, przejmująca, pod każdym względem znakomita. I wreszcie – Jeremy Irons. Cóż można powiedzieć? Jeremy Irons jest rewelacyjny w roli kapitana statku-molocha dryfującego, niczym Statek głupców Hieronima Boscha, ku katastrofie. Obejrzyjcie scenę z nocnego posiedzenia zarządu, a będziecie wiedzieli, o co mi chodzi. Wszystko w grze Ironsa zachwyca: modulacja głosu, mowa ciała, wielkopańskie maniery, nawet ledwie zauważalne gesty, jak przejechanie palcem po blacie. 

Na ile realistyczna jest ta scena? – zapyta ktoś może. Otóż jest pewien problem z tak zwanym realizmem w filmach fabularnych. Reżyser wbrew pozorom nie kopiuje rzeczywistości, ale tworzy świat fikcyjny, zmyślony, który może przypominać nasz własny. Gdy tak się dzieje, mówimy zazwyczaj o realizmie, chociaż równie dobrze moglibyśmy mówić o iluzjonizmie, jak w przypadku malarstwa łudzącego wzrok (fr. trompe-l’œil). Czasem iluzja jest tak doskonała, że zahipnotyzowani, czy mówiąc wprost – nabrani, bierzemy ją za rzeczywistość. Przykład? W realnym świecie nikt nie błyszczy o czwartej nad ranem (wyobraźmy sobie nudę i wyczerpanie albo zapach wystygłej pizzy i zapaszek potu), ale w filmie nawet największe nudziarstwo można przedstawić jako coś ekscytującego i prawdziwszego od samej prawdy, jeśli się ma odpowiedni talent.

I jeszcze jedno: kto chce się dowiedzieć więcej o kryzysie finansowym z 2008 roku, niech obejrzy dokument Charlesa Fergusona Szwindel, opisany przez reżysera jako film o systemowym psuciu Stanów Zjednoczonych przez branżę usług finansowych i o wynikających stąd konsekwencjach (Wikipedia). Szwindel można obejrzeć jako dodatek do Chciwości albo osobno. W każdym razie warto się przygotować na szok poznawczy i mieć pod ręką coś na uspokojenie. 

   

 (Z angielskiego przełożył Krzysztof Mąkosa)   

 

© by Krzysztof Mąkosa

 

 

Reżyseria: J.C. Chandor

Scenariusz: J.C. Chandor

Operator: Frank G. DeMarco

Muzyka: Nathan Larson

Obsada: Kevin Spacy (Sam Rogers), Paul Bettany (Will Emerson), Jeremy Irons (John Tuld), Zachary Quinto (Peter Sullivan), Stanley Tucci (Eric Dale), Penn Badgley (Seth Bregman), Demi Moore (Sarah Robertson), Simon Baker (Jared Cohen) i in.

 

Leave a reply

Your email address will not be published.